Tytuł: Valeria w lustrze
Autor: Elisabet Benavent
Wydawnictwo: Kobiece
Rok Wydania: 2021
Ilość Stron: 406
Ocena: 8/10
Opis:
Zmysłowa i przezabawna Valeria powraca, aby ponownie uwierzyć w miłość!
Valeria jest w emocjonalnym kołowrotku, właśnie opublikowała swoją powieść i boi się krytyki. Dodatkowo rozwodzi się z Adrianem, co nie jest łatwe ani dla niej ani dla niego. Victor wciąż zabiega o Valerię, ale kobieta nie wie,czy chce wchodzić w kolejny związek. […]
Recenzja:
Sięgając po Valerię nie miałam ani zielonego ani bladego pojęcia, że ta powieść jest kontynuacją i drugim tomem całej serii o naszej bohaterce. Nie wiele o niej wiedziałam, a mimo to nie odczułam braku informacji jeśli chodzi o pierwszą część. Żeby nie było uważam to za ogromny plus, bo nie musiałam na siłę szukać informacji o tym kto z kim, gdzie i po co, tylko oddałam się lekturze, przy której odpoczywanie wyglądało jak konkretny sposób na odmulenie z codzienności.
Mamy tutaj cztery babeczki – cztery przyjaciółki. Z początku myślałam, że to będzie coś w stylu „Seksu w wielkim mieście”, ale doszłam jednak do wniosku, że to jednak nie to. Obawy Valerii przed nowym związkiem po tym jak ma doświadczenia rozwodowe są dla mnie zupełnie zrozumiałe. W końcu rozwód to wcale nie jest przyjemna sprawa, nawet jeśli jest on schodem w drodze do pełni szczęścia (w końcu wiem to sama po sobie).
Myślę, że właśnie ta fabuła potrzebowała takiej lekkości i obrotu głównie wokoło seksu. Nie ma tu zbędnych opisów. Nie ma tu nie potrzebnych wywodów. To co tutaj znajdziemy to masa perypetii w dążeniu do tego, by być kochaną. Mamy świetnie pokazane obawy o bycie samotnym, przyjaźń, wspólne wsparcie, kobiecą solidarność. Czyta się niesamowicie szybko, prawdopodobnie przez lekkie pióro Autorki. Można odpłynąć myślami do naszych babeczek i wypocząć przy lekturze jak rzadko. Niesamowicie odpowiada mi postać Valerii. Jej niezdecydowanie, głupie zachowania, albo przysłowiowe „chcę, ale się boję!”. W końcu dlatego historię czyta się nie tylko z wypiekami na twarzy przez pikanterię w niej zawartą, ale również z uśmiechem od ucha do ucha.
Pozostałe kobietki również są nie w ciemię bite! Lola to taka bad girl – po tym jak się sparzyła nie pakuje się w związki, no bo i po co jeśli i tak skończą się rozstaniem. Carmen (jakoś mam sentyment do tego imienia) – poniekąd ma dziecko zamiast ukochanego. Takie odniosłam wrażenie, gdy zobaczyłam jak wielki wpływ ma na niego jego własna matka i jak sama dziewczyna próbuje przypodobać się przyszłej teściowej. No i mamy Nereę – miałam wrażenie, że zamknięto ją w klatce. Brak wsparcia od najbliższych powoduje to, że kobieta jest (jak dla mnie) nad wyraz opanowana i spokojna. Liczyłam, że na jej drodze stanie porządny tajfun!
Całościowo powieść wywarła na mnie przyjazne wrażenie. Uśmiechałam się, łapałam za głowę, gadałam do bohaterek i w sumie wypoczywałam z nią na kolanach jak nie często. W końcu w górach mrozy po 20 stopni na minusie, więc do #kocysiowegoczytania ta pozycja nadaje się perfekcyjnie!
Kocysiowe podziękowania dla wydawnictwa KOBIECEGO ♥
Już któryś ktoś tę książkę poleca, więc czas najwyższy dodać ją do listy „do przeczytania” 😀